czwartek, 6 czerwca 2013

Recenzja "na gorąco" Salon SPA Collection - peeling do ciała


Witam Was cieplutko po długim majowym "łikendzie" i od razu atakuję recenzją kolejnego kosmetyku. Dziś padło na peeling do ciała. Uwielbiam tego typu kosmetyki i nie wyobrażam sobie ich nie używać, zwłaszcza przy moim problemie z wrastającymi włoskami i wszelkimi nieprzyjemnymi konsekwencjami po depilacji.
Podczas Blogerskiego Dnia Kobiet w Rzeszowie otrzymałam do przetestowania produkt zupełnie mi nieznany: Nawilżający scrub do ciała z firmy salon SPA collection.  Pewnie zastanawiacie się dlaczego w tytule pojawiło się wyrażenie "na gorąco"?:) Otóż dlatego, że właściwie dopiero wypełzłam z wanny i jest to najbardziej świeża recenzja ze wszystkich jakie "popełniłam" do tej pory:) Poza tym (co też zdarzyło mi się pierwszy raz) dokonuję jej po pierwszym użyciu...nie ze zniecierpliwienia, a raczej dlatego, że obawiam się, iż po kolejnym użyciu nie byłaby to recenzja a projekt denko:(
Ale do rzeczy:)



Jak widać na zdjęciach produkt znajduje się w okrągłym, plastikowym słoiczku i ma pojemność 300 ml (czyli całkiem sporą). Opakowanie jest wygodne w użyciu. Jest to peeling solny, bardzo lubię takie produkty (o ile nie rozpuszczają się zbyt szybko), zawiera olejek monoi czyli połączenie oleju kokosowego  z ekstraktem z kwiatów  gardenii tahitańskiej (zwanej również tiare), który ma zapewnić nam odpowiednie nawilżenie skóry. Po dokładnym zapoznaniu się ze składem odkrywamy jednak, że to cudeńko znajduje się dopiero na 8 miejscu, natomiast na 3 króluje znana wszystkim parafina - skuteczna "podróbka" nawilżacza:(
Produkt zawiera również parabeny i inne niekoniecznie fajne składniki, więc miłośniczkom naturalnej pielęgnacji raczej nie podejdzie. 
Obietnice producenta brzmią następująco:


Teraz kilka spraw "technicznych":


ZAPACH:
No cóż...lekko mnie rozczarował, ale to wina również mojej nieokiełznanej wyobraźni, bo w opakowaniu wyglądał jak mus z jakiegoś tropikalnego owocu, sama nazwa Tahiti również nasuwała tego typu skojarzenia, a tu zonk:) Zapach jest delikatny, typowo kosmetyczny, raczej nie przypomina mi olejku monoi, jest trudny do określenia.

KONSYSTENCJA:
Całkiem niezła. Produkt dobrze się nakłada, jest gęsty, drobinki są bardzo drobne, wręcz kremowe, ale wzbogacone w małe czarne coś, co producent określił jako zmielone łupy orzecha kokosowego (no może może).

W PRAKTYCE:
Poziom drapania w skali 1-10 określam jako 6. Jest delikatne ale skuteczne. Niestety produkt bardzo szybko rozpuszcza się w kontakcie z wodą i trzeba go nałożyć dużo, żeby osiągnąć pożądane efekty. Po spłukaniu skóra jest rzeczywiście bardzo gładka, ale nie nazwałabym tego nawilżeniem...to raczej sprawka wspomnianej wcześniej parafiny. Zauważyłam jeszcze jeden niepokojący skutek, mianowicie w miejscach gdzie miałam jakiekolwiek podrażnienia oraz w miejscach intymnych (nie, nie robiłam tam peelingu;) podczas spłukiwania, kiedy wiadomo że całe ciało ma kontakt z produktem odczuwałam nieprzyjemne pieczenie, a różnego rodzaju zadrapania i otarcia np. na rękach, które również omijałam podczas "drapania" brzydko się zaczerwieniły.

WYDAJNOŚĆ: 
Tutaj duży minus. Jak napisałam wcześniej opakowanie jest całkiem konkretne i byłam pewna, że wystarczy na 5...6 użyć. Co tu dużo mówić, tak wygląda zużycie po pierwszym razie:


Podsumowując: Pomimo sporych oczekiwań produkt mnie nie zachwycił. Jego cena to ok. 17 zł i jestem pewna, że za taką kwotę możemy znaleźć sporo lepszych peelingów. Zużyję go do końca i zapomnę:)

pozdrawiam
kreska







wtorek, 4 czerwca 2013

Nowości z Pepco! :)

Cześć Wszystkim! :)
Od kiedy trafiłam w Pepco (całkiem przypadkiem) na kosmetyki, o czym pisałam TUTAJ, zaglądam tam co jakiś czas i sprawdzam co nowego się pojawiło. Kilka tygodni temu kupiłam szklany pilniczek za 2.99 i nową zalotkę za 4.99 (poprzednia zalotka z Top Choice mnie potwornie rozczarowała po wielu latach przyjaźni i musiałam znaleźć coś w zastępstwie, tę za "piątaka" wzięłam na próbę nie spodziewając się po niej wiele, a okazała się być rewelacyjna :) Dzisiaj postanowiłam dokupić jeszcze kilka tych zalotek, a przy okazji skusiłam się na inne drobiazgi. Same zobaczcie:


Hehe:)Wiem jak to wygląda, ale ja już od lat nie wychodzę z domu bez podkręcenia rzęs - są zupełnie proste:(


Kolejny pilniczek - za taką cenę żal nie brać, sprawuje się świetnie, jest idealny do torebki; wycinacz do skórek - tego nigdy dość, bo szybko się tępią; nowa pęsetka, bo stara nie łapie już tak dobrze wszystkich kłaczków;)


Lakier Manhattan w super kolorze i super cenie 4.99:)


Na koniec absolutny hit czyli cienie MUA - Makeup Academy 
Zapakowane fabrycznie (nie macane) w cudownych kolorach, już spróbowałam i mają ciekawą konsystencję, są lekko kremowe, jakby wilgotne, fajnie się rozcierają i bosko wyglądają na powiece; cena 9,99 :D

Cienie byly dostępne w kilku wersjach kolorystycznych, poza tym widziałam również świetne paletki z Manhattanu - równiez 9,99, lakiery Sally Hansen - wiele kolorów za 9,99, pudry matujące, kredki do oczu, błyszczyki z Manhattanu i wiele wiele innych, więc Dziewczyny! Gnajcie do Pepco;)

Wasza kreska ;*