czwartek, 23 maja 2013

Cudowne pszczółki! :)


Cześć Wszystkim! :)
Moje uwielbienie dla produktów do pielęgnacji ust zakrawa już o obsesję:) Po zeszłorocznej walce z wiecznie suchymi, popękanymi i piekącymi ustami jestem wręcz przewrażliwiona na ich punkcie. Na szczęście (dla nich) trafiam na coraz lepsze kosmetyki i bardzo się z tego cieszę:) Dzisiaj podzielę się z wami opinią na temat mojego najnowszego odkrycia - balsamu z fimy Burt's Bees. Gama produktów jest ogromna, każdy może znaleźć wśród nich smak i zapach dla siebie, wszystkie łączy jedno: są to kosmetyki z 100% naturalne, oparte głównie na wosku pszczelim. Ja jestem szczęśliwą posiadaczką wersji z witaminami i miętą pieprzową. Prezentuje się ona tak:




Jak widać opakowanie jest standardowe (sztyft) i zawiera 4,25 g. Każdy sztyft jest fabrycznie zamknięty. 



Balsam jest zupełnie bezbarwny, na ustach pozostawia matowe wykończenie, dobrze współgra ze szminkami i błyszczykami. Jego zapach jest obłędny - świeża, ostra mięta to coś cudownego na lato:) Smak również jest miętowy. Na koniec coś za co go pokochałam: Jedna aplikacja wystarczy na baaardzo długo, produkt nie "zjada się", nie wchłania w usta zbyt szybko, nie spływa i nie ściera się nawet podczas jedzenia i picia, poza tym jest niesamowicie wydajny i prawie w ogóle go nie ubywa z opakowania. Jest twardy i nie topi się w torebce nawet w wysokich temperaturach, sztyft się nie odkształca i cały czas wygląda jak nowy - no cud! :)
Szczerze Wam ten produkt polecam, ja zamierzam go stosować przez całe nadchodzące lato:)


pozdrawiam:)
kreska






środa, 22 maja 2013

dwaj bracia od Wibo - recenzja

Cześć Wszystkim!:)
Bohaterami dzisiejszej recenzji będą dwa tusze z firmy Wibo, zapewne większość z Was doskonale znane, które przez jednych są uwielbiane, przez innych natomiast znienawidzone. Co ja o nich myślę? Za chwilę się przekonacie:)


Kupiłam je skuszona pozytywnymi opiniami na blogach i yt. Ich cena zdecydowanie zachęca, a dodatkowo ja nabyłam je podczas osławionej promocji w Rossmanie "-40%", więc za oba razem zapłaciłam niewiele ponad 10 zł.
Opakowania są identyczne, różnią się jedynie kolorami, pojemność standardowa - 8 ml, zamknięcia dosyć szczelne z charakterystycznym "klikiem", co pomaga dłużej zachować świeżość kosmetyku. 
Brat zielony to maskara określona przez producenta jako stymulująca wzrost rzęs...yhymmm..taaa...;)
w założeniu wydłużająca, Brat różowy to typowa maskara pogrubiająca.
Tak prezentują się razem:


Jak widać tusze różnią się szczoteczkami, brat zielony posiada malutką sylikonową "kolczatkę", różowy wyposażony jest w kudłatą, tradycyjną szczoteczkę. Zbliżenia dla porównania:



Ja nie przepadam za sylikonowymi szczoteczkami, bo zawsze drapią mnie w linię wodną:D, poza tym ta jest wyjątkowo mała i trzeba się nią trochę namachać zanim uzyskamy pożądany efekt. 
Teraz kilka słów o tymże efekcie:

Brat zielony ładnie rozczesuje rzęsy, wydłuża je i daje bardzo delikatny efekt - raczej nie dla miłośniczek dramatycznych rzęs. Niestety ten egzemplarz okropnie mi się kruszył i osypywał, często już 10 minut po zrobieniu makijaży, poza tym szybko wysechł i nie nadawał się do użytku. (Nie był wcześniej otwierany, sprawdzałam dokładnie). Nie jestem więc z niego zadowolona i nie kupie go już nigdy.
Kupiłam za to kolejne opakowanie brata różowego, który również pięknie rozczesuje rzęsy, wydłuża ja i zagęszcza, a do tego długo pozostaje "mokry" i nie osypuje się w ogóle. 
Wiem, że wiele z was miało podobne przygody z tymi tuszami, jedne je wychwalają, inne narzekają na kruszenie się. Szczerze mówiąc nie wiem czy to zależy od rodzaju tuszu czy od konkretnego egzemplarza, serii itp? 

Co o tym myślicie?
pozdrawiam:)
kreska